Niech sczezną artyści, 1985 – Początki tworzenia teatru
Początki tworzenia teatru
„(…)
SFERA ŚMIERCI
W tym moim krążeniu myślami wokół pewnych spraw, o których wiedziałem, że staną się tematem spektaklu
SFERA ŚMIERCI,
która od dawna mnie przyciągała,
teraz całkowicie utożsamiła się z rejonami sceny.
Nie śmierć ale jej sfera
POWOLNE I NIEUBŁAGANE
UMIERANIE .
Proces postępujący, prawie niezauważalny, nieustanny, „notowany” i przekazywany widzom (bo „rzecz” ma się w teatrze) metodą powtarzania, aż do kompletnego udręczenia.
Jest to bliskie sztuce happeningowej.
Umieranie (śmierć) w całym teatrze, począwszy od Chińczyków i Greków było gwałtownym i dramatycznym, spektakularnym aktem. Końcowym.
Pointa! Niezawodnym środkiem gwarantującym pewny sukces.
Beznadziejnie wytartym!
W tym spektaklu chciałem, aby umieranie było „Spoiwem” łączącym różne objawy życia, niemal, aby się stało s t r u k t u r ą spektaklu.
(…)
1. To ta SFERA ¦MIERCI sprawia, że nagle, jak to się dzieje w godzinie śmierci pojawiają się KLISZE DZIECIŃSTWA . Mojego dzieciństwa. Bo ten – na łożu śmierci, to JA – UMIERAJĄCY, a wywołany przeze mnie ŻOŁNIERZYK na WÓZECZKU DZIECINNYM (na moim wózeczku) – to JA – GDY MIAŁEM 6 LAT. Ze swoją ŚWITĄ, w snach dziecinnych sformowaną z samych GENERAŁÓW, ŚWITĄ wierną, która go chroni i z którą się bawi.
2. To ta SFERA ¦MIERCI sprawia, że sława i chwała narodu zjawia się w POSTACI trumiennej świetności i rozpadu śmierci.
3. To ta SFERA ¦MIERCI sprawia, że poszukując w ż y c i u o d p o w i e d n i k a jej rytuału: GRZEBANIA, odnajdujemy go w pojęciu WIĘZIENIA…
…Jak przed otwartym grobem…
zamknęły się za nim wrota więzienia…
4. To ta SFERA ŚMIERCI sprawia, że na obraz DZIEŁA SZTUKI , owego najszlachetniejszego wyrazu ducha ludzkiego nasuwa się bezlitośnie klisza WIĘZIENIA i KAŹNI.
(…)”
Odbicie I
„Na ciemnym i brudnym tle z i e m i zobaczyłem jakiś punkt świecący wielkości spodka. Był tak świecący, że nie mógł należeć w żadnym wypadku do tej ziemskiej materii, z której powstały wszystkie przedmioty. Gdy podniosłem wzrok wyżej, ponad dachy domów, zobaczyłem n i e b o tak mało świecące. Nie należące do ziemi.
To „coś”, co tak świeciło było n i e b e m. Odbitym w kawałku rozbitego lusterka.
ODBICIE.
Zjawisko to sponiewierane w sztuce buntującej się przeciw naturalizmowi.
Człowiek, który po raz pierwszy zobaczył s i e b i e w tafli spokojnej wody, musiał doznać olśnienia.
Wbrew radom surrealistów i fantastów – nie wchodzić, broń Boże, i nie przekraczać tafli lustra.
Pozostać przed!
O D B I C I E samo w sobie jest cudownością!
Zamyka w sobie jakąś tajemnicę świata.
Jakby rzeczywistość
o d d z i e l i ł a s i ę o d s i e b i e s a m e j
i została zamknięta
JAK W WIĘZIENIU,
albo
JAKBY ZOSTAŁA ZŁOŻONA DO GROBU.
Jakby nie należała już do tego świata.
Spełnia się niemożliwość zestawienia życia i śmierci. Razem.
Oczywiście w złudzeniu, w g r z e.
Uczucie, że dotyka się wieczności. Żyjąc!
(…)”
(program do spektaklu, Kraków 1986)