Malarstwo

Moja twórczość, moja podróż

Niełatwo mi przychodzi dziś wytłumaczyć ten dziwny
i niezwykły czas po wojnie, ciężki od wspomnień,
a jednocześnie wywołujący u mnie uczucie, jakbym dopiero
się narodził.
Dzisiaj wydaje mi się, że słońce świeciło wtedy
dzień i noc, przez wszystkie te lata jakby mojego drugiego
dzieciństwa.
Miałem przed sobą całe życie.

U progu mojej przyszłości stałem przed jej
“nieskończonością”. Bez k o ń c a!
Ruszyłem w tę przyszłość z otwartymi szeroko oczami
i z “wielkością” w plecaku. Jeśli na dalszych stronach
zobaczycie plecak ogromny na plecach biednego
indywiduum, to będzie właśnie ten mój plecak,
w nim moja wielkość, a to indywiduum to ja.
Nie “ustalałem” w pośpiechu, jak inni, i nie utrwalałem
swojej “sylwetki”.
Czułem już wtedy, że indywidualność nie leży w formie
i geście stylistycznym.
Nie “ustalałem” rysów mego oblicza, aby je potem
nieść przed sobą znaną drogą do progów muzealnych.
Czułem, że jest to zbyt uproszczone i sztuczne.
Że moja “indywidualność” i moja prawda
leży gdzieś o wiele dalej, że będę szedł do niej długo,
że ta WĘDRÓWKA i jej niespodziewane perypetie będą składały
się w końcu na moje “oblicze”.
A nie forma!
Chcę odnaleźć w tym czasie, w tej mojej pre-historii
objawy, które jak sygnały wskazywały kierunek
rozpoczynającej się D R O G I  i  PODRÓŻY.
 
 
Tadeusz Kantor, “Komentarze intymne”, 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 1.

Początki mojego malarstwa
"Służące", 1938, projekt do "śmierci Tintagilesa" Maeterlincka (Teatr Marionetek), własność prywatna

 "Służące", 1938, projekt do "śmierci Tintagilesa" Maeterlincka (Teatr Marionetek), własność prywatna

To co wtedy robiłem, było pokrewne raczej umiarkowanemu
malarstwu. Ale te pokrewieństwa były pozorne. Ważniejsze
było to, czego "nie umiałem" zrobić. Malowałem np.
"Postacie siedzące przy stole". Za nic na świecie nie umieściłbym
na stole serwety i owoców. O kwiatach mowy nie
było. Nie było żadnej uczty. Stoły były puste. Pod rosnącymi
warstwami materii, farby - figury upodabniały się do tekturowych
makiet. Kolor zmieniał się w popiół. Powietrza nie było,
tylko wysuszona, stwardniała MATERIA, w której
wszystko z wolna się zanurzało. Żadnej "radości życia".
Również żadnego oparcia płynącego z abstrakcyjnych
obliczeń. Uważałem to za brak umiejętności, męczyłem się,
ale sądzę, że było w tym wszystkim wiele z "konieczności"
i że ta oporna MATERIA wyrażała coś, co nie chciało być
ani puryzmem abstrakcji, ani sensualizmem koloru.
Nie mogłem zrezygnować z wyobrażenia figury człowieka.
Jej obecność była ważna i potrzebna. Widocznie poza nią
dostrzegałem teren i rzeczywistość, o którą mi bardzo
chodziło. Odczuwałem konieczność sfery wychodzącej poza formę
i materialną powierzchnię obrazu.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 2.

Praca
"Praczka", 1946,Muzeum Narodowe w Warszawie

 "Praczka", 1946,Muzeum Narodowe w Warszawie

W latach 46-tych, 47-tych tematem moich obrazów                                                           

stała się praca. Fizyczna. Wykonywały ją kobiety, "Praczki",
"Prasowaczki". Delikatność i jakaś brutalność fizyczna.
Choć te kobiety nie były wcale delikatne, w jakimś spazmatycznym
ruchu umęczenia pracą.
Nie przeczuwałem wtedy, że niedługo stanie się ten temat
tematem oficjalnie postulowanym. Zdążyłem!
Ale jak wytłumaczyć ten temat u osobnika chorowitego, którego
wyobraźnia była wystarczająco "oderwana", by nie rozumiał
tego "ziemskiego" pojęcia.

Mógłbym w tym miejscu powoływać się na... Ewangelię. "W pocie
czoła"... ¬źródła sztuki i Ewangelii biją z głębokich warstw
egzystencji.
EGZYSTENCJA. Znalazłem w końcu to słowo
wyjaśniające wiele z mojej późniejszej WĘDRÓWKI.
I jeszcze:
to słowo PRACA brzmi jak  s y g n a ł, o którym
przed chwilą mówiłem.
PRACA I BIEDA. Nierozłączne.
A później na mojej DRODZE - Teatr BIEDNY,
"Przedmiot pozbawiony swojej funkcji i racji życiowej,

który przez tę "biedę" zdolny jest podjąć funkcję

dzieła sztuki".
PRZEDMIOT "MIĘDZY ŚMIETNIKIEM A WIECZNOŚCIĄ".
Ale to wszystko już później, grubo później...

 

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 3.

Metamorfozy

Rok 1947.
Rok przełomowy.
Decyzje stają się radykalne.
Zniknął wizerunek człowieka, uznany dotychczas za jedynie
wiarygodny.
Zaczęły stopniowo pojawiać się jakieś biologiczne formy
życia - niższego gatunku, niemal animalistyczne, z resztkami
śladów "rodzaju ludzkiego", a może z jego
zapowiedzią.
Na nowo, od nowa rozpocząłem ten cykl stwarzania.
Może tym razem się uda!
To nie był wyraz awangardowego buntu profanującego
tradycyjny wizerunek człowieka.
To nie w kategoriach estetyki dokonywał się ten akt
deformacji klasycznego piękna.
To czas wojny i "panów świata" sprawił, że straciłem
jak wielu, zaufanie do owego dawnego wizerunku,
o wspaniale uformowanych kształtach,
gatunku wyrosłego ponad wszystkie inne, niższe
jakoby gatunki.
To było odkrycie! Że pod tymi niemal świętymi
rysami może kryć się  b e s t i a.
Takie jest moje tłumaczenie dzisiaj.
Takie było i w tych latach, które nadeszły po wojnie.
Pamiętam, z jaką niechęcią i lodowatą obojętnością
patrzyłem wtedy na te wszystkie wizerunki człowieka
zaludniające tłumnie ściany muzeów, spoglądające
na mnie niewinnie, jakby nic się nie stało,
bawiące się, tańczące, ucztujące, pozujące.
Jak gorączkowo szukałem innej ziemi i innej
przestrzeni.
Z jaką dumą widziałem "i n a c z e j" owe surowe,
podawane do wierzenia biblijne dni "GENEZIS".
Zaczęła rodzić się nieufność do jakoby "wyższych form"
gatunku ludzkiego i cywilizacji.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 4.

 

Kompozycja "Człowiek z parasolem", 1949, Muzeum Narodowe w Warszawie

 Kompozycja "Człowiek z parasolem", 1949, Muzeum Narodowe w Warszawie

Kompozycja "Człowiek z parasolem", 1949, Muzeum Narodowe w Warszawie

 

I jakiś wewnętrzny imperatyw zejścia
w głębsze i niższe pokłady natury.
Natury i kondycji ludzkiej.
W rzeczywistości
nie było to takie proste.
Trzeba było uporać się
z wieloma przeciwnikami.
Najpoważniejszym była
świadomość
uformowana wieloletnią
praktyką.
Ta cenna skądinąd
zaleta ma niedobrą
skłonność do ortodoksji.
Ponieważ postanowiłem
nic nie ukrywać
przyznam się, że w takich
momentach traciłem
wiarę w istnienie dalszego ciągu.
DALEJ JUŻ NIC!
Będzie to zdanie
powtarzało się jeszcze
wielokrotnie w moim
życiu.
Chwile zwątpienia.
Na pewno tak.
Ale wypowiadając to
"nihilistyczne" zdanie,
świetnie się czułem.
Rozpacz daje mi zawsze
w następstwie
ogromną siłę.
Byle się nie poddać!

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 4-5.

Infernum

Już w 47-mym przeczuwałem to moje "zejście" do Infernum.
Po tamtej stronie Styksu czy Lety. Kraina ¦śmierci.
Wtedy, w 47-mym cofnąłem się przed progiem. Jakbym się bał
utracić za wcześnie ten, tak mi drogi wizerunek człowieka.
I przyszedł moment wreszcie, gdy zdecydowałem się
na niebezpieczne przejście. Jeszcze, w tym wichrze,
nieznanym mi dotąd, starałem się dojrzeć ostatnie zarysy
postaci ludzkiej. A później wszystko stało się tylko
RUCHEM i MATERIĄ.
Infernum. To było moje "W N Ę T R Z E",
gdzie kłębią się namiętności, żądze, wszystkie pasje,
rozpacz i rozkosz, żale przeszłości i jej tęsknoty, i pamięć
wszystkiego, i myśl trzepocząca się jak ptak w czasie burzy.
To miejsce było równocześnie: wulkanem, polem walki
i celą żarliwych rozmyślań.
Cały czas mówię tylko o OBRAZIE. Obraz, który stawał
się jakąś "wydzieliną" mojego "WNĘTRZA".
Obraz, nie "p r z e d s t a w i a n i e", ale niemal
biologiczna materia mojego organizmu.
Nie widzę już kształtu człowieka. Jego kształtu
zewnętrznego, który był zawsze identyfikowany z  ż y c i e m.
Samo życie staje się podejrzane, jego istota zbyt
upraszczana dotychczas i sprowadzana do banalnego obrazu.
Czuję powiew ¦śmierci, tej Pięknej Pani, jak ją nazywa
Gordon Craig. Czy przypadkiem nie Ona rządzi
w sztuce...
Brak życia, tego tak uproszczonego przez naturalizm
i materializm, brak "rozkazów" wysyłanych z naszego mózgu,
które powodują działania "rozumne".
Ten "b r a k", początkowo bluźnierczy stał się
moim wyznaniem wiary.
Doświadczyłem działania sił jakby "z tamtej strony",
które wstrząsały "czystą" powierzchnią mojego OBRAZU.
Czułem, że ta MATERIA i "POPIOŁY" rozwiewane
gwałtownym wiatrem PRZYPADKU są
OSTATECZNYM KSZTAŁTEM CZŁOWIEKA, jego infernalnym
wizerunkiem.
I aby już wszystko  o s ą d z i ć
i  p o z o s t a w i ć  p o z a  s o b ą:
KONSTRUKCJA.
Dotychczasowa święta zasada, na której, wierzyłem,
opiera się świat.
Proces racjonalny, gorzej: praktyczny.
¦środek do tworzenia czegoś, co będzie, mówiąc po prostu,
trzymało się "kupy".
Gwarancja "s o l i d n e g o  b y t u".
Gwarancja "solidności". Niemal produkt przemysłowy.
I jeszcze:
fakt, że produkowała dzieło, o którego wartości i sukcesie
decydowało UKOŃCZENIE.
Potem zostawało już tylko ODDANIE DO UŻYTKU.
Jak małym wydał mi się wtedy ten proceder w stosunku
do żywiołu INFERNUM-WNĘTRZA, do TWORZENIA, które
NIE MA KOŃCA!
 
 
Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 6-7.

 

"Peinture", 1958, Muzeum Okręgowe w Bydgoszczy

 "Peinture", 1958, Muzeum Okręgowe w Bydgoszczy

INFERNUM - nieprzerwany R U C H, w którym objawia się
życie w swojej czystej postaci, pulsujące i wrzące,
pozbawione praktycznej celowości,
poddane działaniu nieustannej d e s t r u k c j i
i bez przerwy odradzające się.

 

Jak obojętnie przechodziłem wtedy, w tym moim dumnym
okresie obok wszystkich wspaniałych obrazów muzealnych,
które zamknęły się w perfekcji zakończenia.
Ile klęsk poniosłem, gdy moje obrazy wyrosłe z tej
irracjonalnej idei zamykały się w końcu również
i w moim przekonaniu  u m i e r a ł y.
Powinienem konsekwentnie te "martwe zwłoki" dzieł
grzebać i niszczyć, albo zawieszać je, jak żałobne
chorągwie. Nie robiłem tego. Czy był to brak
radykalizmu - nie wiem. Pozostawała, jako coś bardzo
nieprzemijającego, ostra świadomość idei
jak "message" z "tamtej strony Styksu".
A obok pojawiała się wierna w takich momentach ¦MIERĆ.
Jakby dawała mi jakieś ostrzegawcze znaki.
I radziła, abym nie podejmował zbyt pośpiesznych
i "doraźnych" decyzji.
Jakby mówiła, że czekają mnie głębsze przeżycia.
Z NIĄ u boku.
Czułem, że trzeba "ratować" obraz. Będzie jeszcze
potrzebny!
Podróż stawała się
poważną.
Trzeba było coś zrobić.
Powziąć decyzję.
Poczułem się bardzo sam
i wtedy znowu to zdanie:
DALEJ JUŻ NIC!
Zostawiłem za sobą
wszystkie moje drogowskazy.
Wzbierała we mnie
złość na:
historię,
kierunki,
etapy,
teorie.
Podróż przybierała dymensje
coraz mniej materialne.
Przestrzeń
rozrastała się
w wymiary inne:
wyobraźni.
Czystej.
DALEJ JUŻ NIC!
Zobaczymy!

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 7-8. 

Rozdroża

Był to czas burzliwy, pełen wewnętrznych rozterek.
Jakbym stał na rozdrożach i nie mógł powziąć jednej
decyzji i obrać jednego kierunku.
Ale tak dzieje się zawsze w każdej prawdziwej podróży.
Od początku wiedziałem, że DROGA moja nie będzie
prosta.
Mnożyły się niecierpliwie pytania.
Trzeba było znaleźć na nie odpowiedź.
Co więcej, trzeba było iść wieloma drogami.
Każda z nich wydawała się równie ważna, jakaś
nakazująca i konieczna.
Naiwnym stało się surowo przestrzegane pojęcie
k i e r u n k u  i wiara wszystkich "konstruktywistów",
że w rozwoju liczy się tylko droga,
która prowadzi prosto od jednego etapu do następnych,
w nieskończoność coraz bardziej doskonałą.
Sęk w tym, że wszystkie w tym duchu głoszone
"przepowiednie" i przewidywania nie sprawdziły się.
Szybko przekonałem się, że cała ta teoria
była oczywistym fałszem.
Nie obawiałem się iść wieloma drogami.
Nie wstydziłem się tego. Uważałem to za
objaw wolności i wyobraźni.
Wierzyłem w słuszność  i n s t y n k t u.
Pragnę dziś przejść jeszcze raz tymi drogami.

 

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 9.

 

Ludzie - Atrapy

"Infernum - wnętrze", w które wszedłem.
Obraz, jego "wydzielina", materia mego organizmu.
Życie w swojej czystej postaci, które przepływa
przez tę materię.
Tylko: przepływa.
Znaleźć ISTOTY, które by podlegały temu przepływowi,
b e z w o l n e.
(Ciągle ta postać ludzka.)
I znalazłem:
ATRAPY. ATRAPY LUDZKIE.
Znalazłem w moim teatrze.
W mojej biednej Budzie Jarmarcznej.
I tutaj miejsce na ważne wyjaśnienie:
skąd nagle TEATR?
Zastanawiałem się, a jeszcze bardziej zastanawiali
się nad tym inni.
Czy to dobrze dla malarstwa rozwiązywać jego
problemy w innej dyscyplinie. Wzbudzało to
na pewno niejakie wątpliwości co do powagi mego
malarstwa. Czy jestem "rasowym" malarzem?
Wtedy, wydaje mi się, dokonałem ważnego "odkrycia".
Zrozumiałem, że w konwencjonalnym myśleniu o sztuce
należy przeprowadzić naglącą korektę.
Że sztywne, uświęcone tradycją granice między
sztukami należy znieść i że ich PRZEKRACZANIE jest
nie tylko dozwolone, ale w pewnych momentach
trudnych ZBAWIENNE!
Granice z natury swojej zamykają, krępują MYŚL
i jej bieg kapryśny i "nieobliczalny".
Płaszczyzna obrazu często staje się zbyt "ortodoksyjną",
aby zdołać zawrzeć myśl wybiegającą poza prawa struktury
obrazu.

 

"Nieboszczka", z cyklu "Ludzie - Atrapy", 1961, Muzeum Sztuki w łodzi

 "Nieboszczka", z cyklu "Ludzie - Atrapy", 1961, Muzeum Sztuki w łodzi

(Jedno dość istotne zastrzeżenie: teatr nie może
stać się terenem aplikowania efektów malarskich,
jak to się zbyt często ostatnio zdarza.
To "przekroczenie" granic malarstwa musi być koniecznością.
Nawet gdy przekracza się te granice, to
malarstwo istnieje. Jak nasze miejsce rodzinne.)
Należy działać w całości sztuki.
Dziś dorzucę: i nie zapominać o swoim miejscu rodzinnym.

 

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 10.

 

Anty-wystawa, czyli Wystawa Popularna

Uparcie wracam do mojego Infernum, aby rzucić ostatnie
spojrzenie na to "pole walki".
Jeśli finał mojego obrazu "Wnętrza - Infernum" oznaczał
klęskę, jeśli każde moje działanie - tworzenie zamieniało
się w bezruch, w formę "skończoną" i martwą,
czy nie należałoby OBRAZ OPU¦CIĆ?
LUB ZREZYGNOWAĆ Z TYCH DZIAŁAŃ, RODZĄCYCH FORMY MARTWE?
To znaczy stworzyć coś, co by nie było materialnym
zadrażnianiem obrazu.
PUSTKA...
ZERO...
ŚMIERĆ...
Wyjmuję z mojej "szafy pamięci", wyblakły tekst:
MANIFEST ANTY-WYSTAWY. Rok 1963.
DZIEŁO SZTUKI,
WYODRĘBNIONY UKŁAD,
UNIERUCHOMIONY
I ZAMKNIĘTY
W STRUKTURZE I SYSTEMIE,
NIEZDOLNY DO ZMIAN I ŻYCIA
JEST ILUZJĄ TWÓRCZOŚCI.

"Wystawa Popularna", Galeria Krzysztofory w Krakowie 1963, fot. Tadeusz Chrzanowski

"Wystawa Popularna", Galeria Krzysztofory w Krakowie 1963, fot. Tadeusz Chrzanowski

 

WŁAŚCIWOŚCIĄ TWÓRCZOŚCI
JEST STAN PŁYNNY,
ZMIENNY,
NIETRWAŁY,
ULOTNY I BEZ KOŃCA
JAK SAMO ŻYCIE.

NALEŻY UZNAĆ ZA TWÓRCZOŚĆ
WSZYSTKO TO, CO JESZCZE NIE STAŁO SIĘ
TZW. DZIEŁEM SZTUKI,
CO JESZCZE NIE ZOSTAŁO UNIERUCHOMIONE,
CO ZAWIERA BEZPOŚREDNIE IMPULSY ŻYCIA,
CO NIE JEST JESZCZE "GOTOWE",
                                 "URZĄDZONE":
NOTOWANIA PALĄCYCH PROBLEMÓW,
IDEI,
ODKRYĆ,
PLANY,
PROJEKTY,
KONCEPCJE,
PARTYTURY,
MATERIAŁY,
POBOCZNE DZIAŁANIA.
WSZYSTKO TO POMIESZANE
(A DO DZIŚ SZTUCZNIE ODDZIELANE)
Z MIAZGĄ ŻYCIA:
FAKTY,
WYPADKI,
OSOBY,
LISTY, GAZETY, KALENDARZE,
ADRESY, DATY,
MAPY, PODRÓŻNE BILETY,
SPOTKANIA...

 

Jakbym to pisał dzisiaj!
Jasne?

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 11-12.

 

Bez tytułu, z serii "Informel ku figuratywności", lata 60., własność prywatna

Bez tytułu, z serii "Informel ku figuratywności", lata 60., własność prywatna

Po raz pierwszy
poczułem silnie
to pojęcie:
Nic.
Cała niezmierzona rzeczywistość życia
była pełna zjawisk
które każdej chwili
mogły stać się
dziełami sztuki.
Poczułem się
Wielkim Panem
tego
N I C Z Y J E G O  terenu.
DALEJ JUŻ NIC!

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 13

Emballages

Kończyła się w świecie epoka sztuki "informel", wielka przygoda
naszego wieku.
Wielu jej malarzy z resztek świetności, jak ze wspomnień
usiłowało wysnuć dalsze życie nostalgicznych snów
o zapomnianych pejzażach i ludzkich postaciach, które
jak widma powracały z odległej epoki.
Nie chciałem wspomnień.
Nie nadszedł widocznie jeszcze ten czas, gdy miałem
rozpocząć swą podróż do krainy przeszłości, gdy z czasu
przeszłego, z jego nostalgią i daremnością miałem,
jak z biednych łachmanów "tworzyć" tragiczny
obraz czasu teraźniejszego.
Jeszcze nie poznałem względności czasu i jego ultimatum.
Pytałem sam siebie - "czy możliwy jest powrót
Orfeusza". Z infernum. Tam, w moim "Infernum"
poczułem po raz pierwszy dotknięcie tej
Pięknej Pani-¦śmierci i jej władzę, jaką sprawuje
nad sztuką. Nic nie było bardziej wielkiego
i wspaniałego. W wiele lat póĽniej miałem stanąć
naprzeciw Niej, w Jej "t h e a t r u m".
Ewentualność powrotu do świata "zewnętrznego" wydała mi się
godną pogardy. Zbyt łatwa.
Był to dla mnie dziwny czas, te lata. Jakby próżnia,
w której dokonało się dla mnie coś trudnego do
wytłumaczenia. Tam, w tym moim Infernum, słowo "nic"
nabrało dla mnie niecodziennego, przejmującego znaczenia.
To banalne i w życiu codziennym zużyte do cna słowo
stawiało tam swoje zwycięskie ultimatum.
NIEWYOBRAŻALNO¦Ć. Gubiły się rysy  w i z e r u n k u,
który polecał surowo uczyć się jego szczegółów.
Stary racjonalista mieszkający we mnie, chcąc uniknąć
widoku GROZY tego krótkiego słowa, zastąpił je
innym: OKOLICE ZERA.
Teatr mój tego czasu nazwałem zerowym.
Jakbym się lękał wypowiedzieć inne,
stojące za słowem "NIC" - słowo: ¦MIERĆ.
Wtedy zrobiłem mój pierwszy E M B A L L AG E.
Gdy wykonałem tak mi później znany i mój własny GEST
wsadzając do biednej torebki strzępy pomiętego papieru
i czegoś tam jeszcze,
musiałem być wewnętrznie gotowy nie powracać, jak
Syn Marnotrawny do dawno opuszczonego DOMU,
z jego wszystkimi "w i z e r u n k a m i",
z WIZERUNKIEM:
Matki, Ojca, Dzieci, Psów, Zwierząt domowych,
Koni, Nieba za oknem, Lasów, Pagórków, Dróg,
ścieżek, Chmur...
Wszystko to, tak drogie i piękne "w życiu",
"w wizerunku" traciło wtedy dla mnie swoją prawdę,
jakby przemawiało powtórnie, jakby powtarzało.
Pamiętam dobrze ową chwilę i ten pomięty papier i coś tam
jeszcze.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 15.

 

"Emballage", 1963, własność prywatna

 "Emballage", 1963, własność prywatna

P R Z E D M I O T.
Coś, co jest P O Z A mną.
Mógłbym go narysować.
Jego WIZERUNEK.
Widzę w pomiętym papierze prawie wszystko.
Ale wtedy mi to nie wystarczało.
Nie o WIZERUNEK chodziło.

 

Z n i s z c z y ć?
Aby mieć choćby chwilową nad nim przewagę.
Zjeść?
Aby w ten sposób złączył się z moim organizmem.
Było to za proste i jakieś desperackie.

 

Uznać go za "p r z e d m i o t  s z t u k i", "L'objet pret"?
W powojennym świecie przypominano sobie ten termin z lat
Pierwszej Wojny ¦światowej i Kabaretu Voltaire.
Pamiętałem również, że nie wiedząc nic o tym, w czasie
Drugiej Wojny ¦światowej, w moim Teatrze Podziemnym dokonałem
tego samego odkrycia.
Ale w moim wypadku nie było to takie proste, racjonalne
kończące się pointą estetyki,
jak tam w Zurychu, w Kabarecie, nie bez racji noszącego
imię Voltaire'a.
Była wojna inna. Graliśmy ze śmiercią nie w kabarecie,
ale na każdym kroku, w dzień i w nocy.
Był również słowiański liryzm, pomieszany z tragedią Losu
i jakieś religijne poczucie Przekroczenia, Grzechu i Winy.
Wykroczenie poza święte prawa tworzenia, które nakazują
surowo  n a m a c a l n ą  interwencję artysty.
I z kolei
godne "napiętnowania" w y r ę c z a n i e  się
REALNOŚCIĄ GOTOWĄ,
która dotychczas była nietykalnym i świętym
MODELEM, jak w tabernakulum,
której winno się wierność, modły, a w ostateczności
interpretację, zawsze uważaną za coś podejrzanego.
W tym może przesadnie brzmiącym dziś opisie,
chcę uzmysłowić sytuację i chwilę owego roku 44-go,
gdy z życiowej rzeczywistości "wyjąłem" PRZEDMIOT
i nadałem mu rangę dzieła sztuki.
OBŁOCONE KOŁO OD WOZU WIEJSKIEGO
I ZMURSZAŁĄ DESKĘ Z PŁOTU.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 15-16.

 

Gdzieś z głębi czasu mego "religijnego" dzieciństwa idące,
rodziło się poczucie niemal grzechu.
Równocześnie moja druga strona "heretycka" miała świetny
materiał do działania.

I jeszcze jedna dygresja.
Wtedy, w 44-tym mój PRZEDMIOT miał jedną cechę. Moją
własną: znamię B I E D Y. Nic z estetyki!
Później w 63-im nazwałem to: "u progu śmietnika...
między śmietnikiem a wiecznością..."
Gdyby nie było tej B I E D Y, pozostałaby zwyczajna
nobilitacja PRZEDMIOTU do wysokości pomnika sztuki.
Pomnik sztuki... pogardzałem nim, w owe straszne lata
wojny.
Bardzo mi chodziło właśnie o B I E D Ę.
Aby ją zatrzymać.
B I E D A miała stać się na długo, a może do końca
treścią mojej sztuki.

Wracam do mojej opowieści o PRZEDMIOCIE,
do tej chwili, gdy trzymałem biedną torebkę w ręku,
nie wiedząc dobrze, co z nią zrobić.
A miałem powierzyć jej swoją przyszłość.
Wiedziałem, że nie mogę powtórzyć mojego gestu
z 44-ego roku, pomimo, że realność i przedmiot
nie przestały się liczyć i miały wprost przeciwnie
szanse przetrwać jeszcze długo.
Wiedziałem, że to, co w czas wojny tworzyło się
przeciw wszelkiej estetyce, stawało się w 63-im
tylko wyrafinowanym gestem i... estetyką.
Wtedy zrobiłem coś, co miało zadecydować o mojej
przyszłości: ten PRZEDMIOT szybko i jakoś "cichcem"
u k r y ł e m.

 

"Signez si'l vous plait", 1965, Moderna Museet w Sztokholmie

 "Signez si'l vous plait", 1965, Moderna Museet w Sztokholmie

Jestem bardzo przywiązany do tego okresu mojego życia i twórczości,
któremu dałem nazwę "Ambalaże".
Jest on mi bardzo drogi. Nie chcę pozostawiać go na pastwę wątpliwych
interpretacji i naiwnych analiz.
Dlatego błagam jeszcze o chwilę cierpliwości.
Chcę dzisiaj, z odległości czasu  p o w t ó r z y ć  w jakimś
logicznym ciągu (dziś mogę już sobie pozwolić na tę logikę)
to, co wtedy, u początków, było burzą i szukaniem drogi w ciemnościach.
Będzie to jak spis rozdziałów na końcu mojej książki i życia.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 16-18.

 

A więc:
... Okres sztuki "informel", jak już wspominałem, nazwałem
"zejściem do piekieł", do "infernum".
Zniknął świat zewnętrzny, przedmiotowy
i otworzył się przede mną inny.
Ale to "infernum" nie miało nic z antyku.
Należało do naszego wieku, w którym piekłem stało się nasze
w n ę t r z e.
Obraz stał się po prostu wydzieliną mego wnętrza.

... Po kilku latach miałem dość ... siebie i
zacząłem myśleć o powrocie.
Zapytywałem, czy możliwy jest powrót Orfeusza.
Do "naszego" świata.
Niestety nie ma powrotów.
Jest to tragiczny los człowieka.

... Wtedy wróciła dawna fala. Czas p r z e d m i o t u.
To "coś", co istnieje na przeciwnym biegunie mojej świadomości,
mojego "ja".
Niedostępne.
I to usiłowanie za wszelką cenę, od wieków, aby go "d o t k n ą ć".
Przedmiot, który tkwił we mnie głęboko,
teraz odzywał się natarczywie i obiecująco.

... Musiałem z nim coś zrobić.
Wiedziałem dobrze, że tradycyjne przedstawianie, jego "wizerunek"
nie wróci,
że jest tylko odbiciem.
Tak jak światło księżyca.
Pod spodem jest martwy.
A przedmiot istnieje.

... Wiedziałem dalej, że wszelka jego "interpretacja"
też zbankrutowała. Minął dla mnie bezpowrotnie czas, gdy
wystarczało go przekształcać, deformować, stylistycznie nim
manipulować i mieć przekonanie, że się "tworzy" demiurgicznie.
Stało się to dla mnie naiwną wiarą.
Takie "wykrzywianie się"!
A Przedmiot istniał ciągle.
N i e t k n i ę t y.

... Ciągle ten księżyc
i jego strona
n i e w i d o c z n a !
Czy można zobaczyć coś od strony niewidocznej.
Czy istnieje taka strona?
Niewidoczność.
Niewidzialność.
Uczynić niewidzialnym!
Ukryć!!
Zapakować!!!

... i tutaj odegrała swoją rolę moja stara idea, aby "artystyczne"
postępowania wyprowadzać z prozaicznej codzienności, z rzeczywistości,
która w stosunku do  w y o b r a Ľ n i  "bogatej" pozostaje
B I E D N A.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 18-20.

 

Ten gest O P A K O W A N I A
spełniany w najbardziej prozaicznej codzienności życia
przeniosłem z lękiem na moje dzieło.
Dzieło sztuki.
Podniecała mnie niepewność czy przy tym ryzykownym pociągnięciu
pozostanie jeszcze przy życiu
samo dzieło.
Pamiętam, że długo jeszcze, w mojej świadomości,
prozaiczność i codzienność tego terminu
nie mogły się pogodzić
z nobliwym pojęciem "kreacji".
O P A K O W A N I E ...

Słyszało się to słowo
na każdym kroku, na ulicy, w sklepie,
gdy była mowa o towarze ...

Gest nabierał stopniowo znaczenia rytuału.
Stawał się symboliczny.
Gdzieś na granicy
żałosnej codzienności,
szyderstwa,
pogardy,
i śmieszności
pojawia się nagle
rosnący cień patosu.
Instynktownie odczuwałem wtedy,
a właściwie odczuwam stale, zagrożenie najgłębszych
wartości ducha ludzkiego.
Należało i należy nieustannie
c h r o n i ć  je
przed zniszczeniem
przed czasem,
przed prymitywnymi wyrokami władzy,
przed tępą inkwizycją oficjalnych i głupich sędziów.
I decyzja niemal jak w momencie katastrofy:
o p a k o w a ć!
Zachować!
I TA WŁAŚNIE CECHA GŁĘBOKO EGZYSTENCJALNA
ODRÓŻNIAŁA MOJE DZIEŁO
od innych wydawałoby się podobnego gatunku.
Ale tylko pozornie podobnego.
Bo były to albo praktyki czysto estetyczne,
albo zwyczajne, wulgarne plagiaty.

 

"Emballage IV", 1967, Muzeum Sztuki w łodzi

 "Emballage IV", 1967, Muzeum Sztuki w łodzi

Działałem w tym czasie (1958-60-63)
w dużej mierze instynktownie,
pod naciskiem bliżej mi nieznanej wtedy
konieczności.
Tak zresztą zawsze się dzieje.
Po latach dopiero poznajemy, że nasza twórczość
"spontaniczna" i "indywidualna"
była dyktowana
przez Siłę wyższą,
przez KONIECZNOŚĆ.
I o niej chcę tu mówić.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 20-21.

 

Istnieje w człowieku jedna cecha niezmiernie wzruszająca:
człowiek
to stworzenie wyrosłe ponad całą naturę,
obdarzone przez złośliwych bogów świadomością,
która jest jego zwycięstwem
i jego klęską.
Twór niesłychanie kruchy i delikatny,
nie mogący sobie dać rady
sam ze sobą,
UKRYWA
pewne rzeczy,
nazwijmy je świętymi.

Człowiek nie chce
za żadną cenę
P O K A Z A Ć
tego czegoś, co ukrywa
bo pokazanie oznacza zawsze
P O M N I E J S Z E N I E  i
O S ł A B I E N I E.

Człowiek ukrywa
wszystko, co jest najgłębszą istotą jego życia,
swoją siłę przetrwania,
swoją przeszłość, która jest zawsze najdroższą,
pamięć po najbliższych,
swego Boga ...
Ta cecha ludzka,
nie poddająca się nikomu
i niczemu,
w jakimś rozpaczliwym
bohaterstwie,
niepokonana -
nie kapituluje nawet
przed ¦ M I E R C I ą.
Stworzywszy wcześniej ideę zmartwychwstania -
ukrywa martwe już ciało
w trumnach i mogiłach.

Sam wizerunek ¦śmierci,
tego najpotężniejszego
przeciwnika życia -
jest przez wyobraźnię
człowieka "skonstruowany"
z   k o ś c i,
najsilniejszych części
ciała ludzkiego, które mają największą szansę
p r z e t r w a n i a.
A ciało ludzkie;
ten kruchy i "poetycki"
Ambalaż
szkieletu, śmierci,
nadziei
przetrwania
aż do Sądu Ostatecznego.

Kończę:
W tym pra-instynkcie
istnieje czyste pojęcie
wnętrza.
Niewidzialnego.
Zagrożonego
przez świat zewnętrzny
i wrogi.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 21-23.

 

Przez wiele lat odkrywałem tereny, gdzie to słowo
AMBALAŻ brzmiało głębiej.
Jak zaklęcie.
Znajduję je nawet w mej najodleglejszej przeszłości.
Jego treść
Jakby jakaś RĘKA napisała tam na początku
księgę losów mego życia.
A ja tylko stopniowo przerzucam jej karty.

1944 Z Ulissesa, homerowego bohatera zrobiłem
         "coś",
         co było owinięte, opakowane nędznymi brudnymi szmatami
         wojskowego szynela.
         Trudno było w tym "tobole" dopatrzeć się ludzkiej postaci
         i sławionej wielkości.
         Gdzieś w górnej części tego "czegoś" otworzyły się nagle
         usta i wymówiły kilka tylko słów: "spod Troi wracam..."

1957 Postacie aktorów, ich ciała i ruchy, wszystkie ich stany
         psychiczne i uroki,
         tę najwyższą esencję gry scenicznej
         ukryłem w ogromnym, czarnym
         w o r z e,
         i jego kurczowym ruchom powierzyłem
         uczucia, namiętności i konflikty...
         Trzeba było na to dużo determinacji i jakiejś wiary
         w możliwości przelewania życia przez aktorów
         na martwe przedmioty.

z cyklu "Torby przemysłowe", 1964, Muzeum Sztuki w łodzi

 z cyklu "Torby przemysłowe", 1964, Muzeum Sztuki w łodzi

 

1962 Nędzne, ze śmietnika,
         t o r b y
         papierowe, pomięte, pogniecione przybijałem brutalnie,
         jak okazy rzadkich motyli, na nieskalanie czystych płótnach
         moich obrazów.
         Ich zagięcia wynikłe z produkcji zastąpiły dawne, wyrafinowane
         p o d z i a ł y  abstrakcji.
         O ileż były mi one teraz droższe od tamtych
         dumnych i "awangardowych".
         Torby umęczone, rozkrzyżowane,
         u w i ę z i o n e.

1963 Umieszczałem i unieruchamiałem na obrazach
         l i s t y - p a k i e t y
         z adresami przyjaciół, do których nigdy nie miały dotrzeć.
         A na nich pieczęcie jak słońca w pejzażach ich wędrówek
         i nieznanych miejsc przeznaczenia.
         Obraz stawał się miejscem
         P O C Z T Y.
         Tym dziwnym miejscem próżni i nicości,
         między nadawcą a adresatem,
         między początkiem a przeznaczeniem.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 24-26.

 

Projekt "Wystawy na poczcie" (nie zrealizowany), 1965, Cricoteka, fot. Cricoteka

 Projekt "Wystawy na poczcie" (nie zrealizowany), 1965, Cricoteka, fot. Cricoteka

1965 Odkryłem wtedy nowe możliwe miejsce ekspozycji i  wernisaży:
         P O C Z T Ę.
         Z powodów czysto życiowych nie doszła do skutku
         ani ekspozycja, ani wernisaż.

 

1967 Ale niedługo po tym powróciła
         P O C Z TA.
         Z "prawdziwej" poczty warszawskiej wyruszył pochód
         siedmiu "prawdziwych", emerytowanych L I S T O N O S Z Y
         niosących gigantyczny L I S T
         długości 14 metrów,
         ulicami Warszawy do miejsca przeznaczenia, galerii Foksal,
         gdzie zgromadzony i bez przerwy informowany o przebiegu 
         transportu, tłum gości wernisażowych, rozszarpał go spontanicznie
         na drobne kawałki.

         A potem były:
         P A K U N K I
         powiązane sznurkami, z pracowitością maniacką,
         w nieskończenie zawiłej kombinacji węzłów
         i w niedocieczonych celach,
         i stara
         W A L I Z K A
         wypełniona jakimiś resztkami i odpadkami,
         mogąca być niewątpliwą własnością szaleńca.
                      i
         T O R B Y  P R Z E M Y S ł O W E
         o kompromitującej wartości estetycznej, z tajemniczymi
         napisami, kompletnie niezrozumiałymi dla laika.

"Stemplowane słońce", 1967, Muzeum Narodowe w Warszawie

 "Stemplowane słońce", 1967, Muzeum Narodowe w Warszawie

         Przyszedł moment, kiedy postanowiłem o p a k o w y w a ć
         L U D Z I
         żywych.
         W kawiarni warszawskiej owijałem postać ludzką
         higienicznym papierem.
         Nieskończony, rozwijający się pas, bandażujący ciało ludzkie
         miał w sobie coś z gestu samarytańskiego.
         Powtórzyłem to w Bazylei, w starym zabytkowym spichlerzu.
         A w końcu coś, co nazwałem
         "małą zemstą na Hitlerze",
         na środku kolosalnych ruin Hitlerjugendparadengelände.
         Była to niemal msza ambalażu ludzkiego.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 26-27.

 

1968 Pewnego dnia spotkałem nosorożca.
         Było to spotkanie niemal jak w dzikiej puszczy, "oko w oko",
         w pustce i samotności.
         Nie miało żadnego znaczenia, że Nosorożec żył w rysunku Dürera.
         Widocznie czekałem na niego.
         Przeczuwałem, że spotkanie to może mieć dla mnie ważne
         konsekwencje.
         Nosorożec miał mi dużo do opowiedzenia.
         Wydawało mi się, że słyszę jak mówi:
         "moja skóra, ho, ho, przyjrzyj się tylko dobrze tym
         arabeskom,
         ornamentom,
         guzom,
         tej interesującej kompozycji,
         tej materii, przeznaczonej chyba na wieczność,
         to imponujący - tu brakło mu określenia, a ja jeszcze nie
         odkryłem słowa -
         Emballage -
         A Nosorożec chwalił się dalej -
         moja skóra,
         dzieło sztuki,
         arcydzieło,
         mogę śmiało stać w Luwrze...
         A to co w środku?
         Nieważne.
         Zbywał to pytanie z pańską dezynwolturą.
         A może nie chciał ujawnić faktu, że w środku wszystko jest tak
         jak u wszystkich...
         Była w tym jakaś duma.
         Bezinteresowna.
         Dzieło sztuki.
         Pomógł mi bardzo
         rok później, gdy
         trzymałem biedną, papierową torbę
         i wkładałem do niej ...
         nieważne co.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 28-29.

 

1969 Po roku, czy dwóch nastąpiło drugie spotkanie z Nosorożcem.
         W Norymberdze.
         W filmie pt. "Kantor ist da"*.
         W kawiarni-restauracji.
         Siedzę przy stoliku, jak zawsze na czarno, szal czarny itd.
         Kawa, papierosy, nic nie przeczuwam.
         Wtem wchodzi ktoś, a raczej "coś" /jak Ulisses czasu wojny/.
         Osobnik brudny, szary, okutany cały w szmaty, jakieś płaszcze,
         jak tobół nieforemny,
         nic z człowieka.
         Dźwiga monstrualny plecak, niemal z nim zrośnięty.
         Siada bezceremonialnie przy moim oczywiście stoliku.
         A ja, czarny, ta elegancja, czarne lakierki, szal, kapelusz
         z szerokim rondem i to wszystko co mi niektórzy przypisują:
         kabotyn-artysta.
         Ale to wyjątkowo potrzebne tutaj.
         Zamawiam ogromny kotlet i coś tam jeszcze.
         "Nosorożec" rzuca się na to,
         żrąc jak przystało na nosorożca.
         Czekam, a potem zadaję memu gościowi szereg pytań dyskretnych:
         skąd wędruje,
         czy już długo,
         czy zmęczony,
         co tu robi.
         Nosorożec odpowiada poprzez zwały pożeranego mięsiwa bełkotem
         i stłumionym rykiem.
         Od pytań grzecznościowych przechodzę do bardziej istotnych -
         tryb życia?
         samotnik?
         filozof?
         może artysta?
         Nosorożec skończył swój posiłek,
         a na ostatnie pytanie wyrzuca z siebie jedno słowo
         "merde"!
         wstaje, przewracając wszystko dokoła, ta masa nie  wiadomo czego
         posuwa się ku wyjściu.
         W tym momencie zjawia się policja zawezwana przez
         zbulwersowaną klientelę.
         Właściciel wszystko bierze na siebie.
         Ja spokojnie dopijam swoją kawę...

         Po tym wystarczyło mi samo ubranie.
         Ale ciągle słyszałem dudnienie pędzącego nosorożca.
         Ubranie.
         Ten dziwny "dodatek" człowieka.
         Jego ciała.
         Nagiego.
         "Dodatek", który w swej materii nie ma nic wspólnego z ciałem
         ludzkim, z  c z ł o w i e k i e m.
         Obcy.
         Stara się tylko nas zmylić.
         Uprawia oszustwo.
         Dlatego należy koniecznie zająć się tym procederem,
         jego pseudo-anatomią,
         "od podszewki", zdemaskować.
         Sytuacje często dramatyczne.
         Jakieś części ciała jakby próbowały się ratować,
         wyrwać z tego więzienia.
         Dać znać o sobie.
         Uznałem to za dobrą sposobność pokazania na nowo postaci
         człowieka,
         w jego losie, jaki mu gotuje od wieków cywilizacja.

         W sukurs przyszedł oczywiście teatr.
         świetne pole popisu.
         Cóż za udawanie.
         Mizdrzenie się,
         podszywanie,
         doskonałe oszustwo
         i...
         pustka,
         ten teren w gruncie rzeczy uwielbiany przeze mnie.

 

*Film "Kantor ist da" zrealizował Dietrich Mahlow dla Institut für Moderne Kunst
w Norymberdze i telewizji Saabrücken w roku 1968 (przyp.red.).

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 30-32.

 

Cały pochód postaci, które wędrowały przez mój teatr

i moje obrazy:

Wielki Gimnastyk z Plecakiem w spektaklu "Kurka wodna",

Człowiek z walizkami /tamże/,

Żyd Wieczny Tułacz z Trąbą Sądu Ostatecznego
szczelnie opakowaną w czarny żałobny ambalaż.
Obwieszony poduszkami, jakie stare Żydówki wywieszały przez
okna w Wielopolu. W czerwonych poszewkach.
Żyd Wieczny Tułacz dokonywał swoistego "deambalażu"
rozpruwając poszewki, z których wylatywały na publiczność
tumany pierza,

Dwaj Chasydzi z Deską Ostatniego Ratunku
w czarnym "rytualnym" ambalażu,

Wariatka z ciężkim workiem o niewiadomej zawartości,
 
Wariat w kostiumie, na który składała się masa czarnych woreczków,

Panienka z dobrego domu "odziana" - dosłownie w prostytutkę,

i
"Ambalaż wędrowny",
ogromny plecak podróżujący na kole rowerowym.

"Emballage Hołdu Pruskiego", 1975, Muzeum Narodowe w Krakowie

 "Emballage Hołdu Pruskiego", 1975, Muzeum Narodowe w Krakowie

Postanowiłem "opakowywać" postacie muzealne.
Oto "Infantki" Velazqueza. Jak relikwie lub madonny.
W uroczystych strojach, z wymuszonymi gestami i pustką grobową
w oczach trwają bezbronne...
Sławną spódnicę Infantki jak liturgiczny ornat, zastąpiłem
starą, zniszczoną torbą listonosza.
Wyżarte solą morską drewienka wyrzucone na brzeg, stanowią
jedyną znikomą aluzję do wewnętrznego szkieletu...
Ważyłem się na ambalaż "świętości narodowej", "Hołdu pruskiego"
Matejki. Dumne postacie królewskie, rycerskie, biskupie
"opakowywałem" z desperacją, lękiem i pietyzmem -
na wieczność.
Żywego pozostawiłem tylko wielkiego Błazna Królewskiego -
Stańczyka.

 

"Autoportret", 1977, Muzeum Narodowe w Krakowie

 "Autoportret", 1977, Muzeum Narodowe w Krakowie

Tą moją metodą opakowywania wykonałem portret
najdroższej mi osoby, mojej Matki.
Od młodości do grobu.
I w końcu przyszła kolej na mnie samego.
Autoportret.
Na czarnych pudłach z domu towarowego umieściłem moje portrety
od czasu niemowlęctwa do dziś.
Dobre 70 lat.
Jest na co patrzeć!
Wszystko to niedbale rzucone w coś, co może kojarzyć się
z otwartym... grobem,
który jakby czekał na Portret Ostatni.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 33-34.

Parasole

Skąd się wzięły parasole
w moim
Biednym Pokoiku Wyobraźni...
Gdzieś koło 1965 roku
zaczęły zlatywać z góry,
z nieba całymi chmarami.
Mieszały się bez składu i ładu
z innymi przedmiotami
i z postaciami
mojego Pokoiku.

"Emballage II. Parasol i postać", 1967, Muzeum Narodowe we Wrocławiu

 "Emballage II. Parasol i postać", 1967, Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Raz, nie wiedząc co zrobić,
zawiesiłem taki parasol
po prostu na ramie obrazu.
Miałem z nimi dużo zabawy,
ich wieloznaczność i aluzyjność
pomagały mi świetnie
w mówieniu o wielu sprawach,
z którymi nie mogłem się uporać.
Po prostu one mówiły za mnie.
Nazwałem je
Ambalażami Poetyckimi.
Aby już niczego nie pominąć,
przypomnę, że jednak "z nieba"
nie spadły.
Tuż po wojnie
kolekcjonowałem stare parasole.
Przestrzeń, to pojęcie
arcy-scjentyczne,
nazwałem "parasolowatą".
Oczywiście obowiązywała tylko
w moim POKOIKU.
W życiu, osobiście, nie znoszę parasoli.

 

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 35-36.

Było to pewnej nocy...

Było to pewnej nocy,
gdy rzeczywistość życia,
ta heroina nie-boskiej
komedii,
której grę śledziliśmy
z większym lub
mniejszym zainteresowaniem -
odsłoniła swoją twarz...

Przerażony zamknąłem
drzwi mego biednego
pokoiku Wyobraźni.
Nie mogłem zapomnieć
tego obrazu,
ziejącego pustką
jak czeluść grobu.
Żadnego śladu życia.
Teraz to naprawdę
DALEJ JUŻ NIC.

To nie była ta
wspaniała Piękna Pani -
śmierć.

To co zobaczyłem,
było obrzędem
Jej oficjalnych
kapłanów.

Dziś przypomina mi
się podobna chwila kilka
lat później:
"Z nylonowego worka
wyciągnął coś ciemnego
ziemisto-czerniawego.
Ziemia wbiła się w kości
czaszki,
i jeszcze jakiś zetlały łach
sukni.
To była moja Matka.
Głowa. Ten wspaniały
wytwór natury
i humanizmu -
zardzewiały,
obłocona bryła...

Zamknąłem się
w swoim Biednym
Pokoiku Wyobraźni.
Z rozpaczą powtarzałem
DALEJ JUŻ NIC...
Wiedziałem, że
muszę zniszczyć
tę czeluść ziejącą...
Zacząłem ją zakrywać,
owijać, kneblować,
zabijać deskami...
Z desperacją,
furią
i...
z wielką miłością
wizerunku
człowieka.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 37-38.

Ludzie

Gdy cofam się dziś myślą wstecz,
konstatuję, nawet z pewnym zdziwieniem, że nie namalowałem
w moim życiu ani jednego pejzażu, ani jednej "martwej natury".
Nie malowałem świata, w którym człowiek był nieobecny.
Gdy oddalałem się w stronę abstrakcyjnych rozmyślań, zawsze
gdzieś nagle wynurzała się postać i wizerunek człowieka.
Figura ludzka.
Dziwna jest ludzka natura artysty.
Miesza się w niej wszystko:
zło i dobro,
prawda i kłamstwo,
świętość i brud,

miłość i śmierć,
uniesienie i przekleństwo,
patos i codzienność,
czystość i sprośność,
postęp, radykalność z tęsknotą do przeszłości, do cofania się wstecz,
awangarda i tradycja...

Bez tytułu, z cyklu "Postaci zaambalowane", 1981, Galerie de France w Paryżu

 Bez tytułu, z cyklu "Postaci zaambalowane", 1981, Galerie de France w Paryżu

 

Po tej litanii sprzeczności mogę już wyznać,
że przy wszystkich moich prowokacjach, protestach -
w jakimś tam kącie tego mojego Biednego Pokoiku Wyobraźni,
tak "na boku",
dla siebie tylko,
rysowałem i malowałem... figury ludzkie pozbawione wszelkich
pretensji do jakichkolwiek teorii i formalnych wyrafinowań.
Tylko dla siebie.
Dziś rozumiem wielkość tego skromnego zadania.
Tylko dla siebie!

W tych intymnych momentach, nie oglądając się na to,
co się dzieje naokoło, po prostu - rozmawiałem ze sobą.
Sam ze sobą. Jak za czasów dzieciństwa.
Maniak, dziwak, egocentryk, aspołeczny, wróg ludu.
Pamiętam dalsze epitety i obelgi.
Dzisiaj wiem na pewno, że w tych chwilach,
jak nigdy,
p r o t e s t o w a ł e m
przeciwko światu
z jego dumną, "stadową" cywilizacją,
z masowymi ideologiami,
z masowymi, w imię postępu, teoriami sztuki,
z jego brutalnymi żądaniami ofiary, którą miałem obowiązkowo
składać z mego wewnętrznego, prywatnego życia.
Z mego dramatu osobistego,
z mego bólu, cierpienia,
z mych słabości,
z mych lęków...
Dziś wiem na pewno, że te obrazy, robione "dla siebie"
były naprawdę "moje".
I wiem na pewno, że to był mój największy bunt i protest.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 39-40.

 

"Emballage III", 1967-73 Muzeum Narodowe we Wrocławiu

 "Emballage III", 1967-73 Muzeum Narodowe we Wrocławiu

Powstawały postacie coraz liczniejsze,
całe pochody:
Wędrowcy i ich bagaże,
Chłopcy z czasów mojej szczęśliwej młodości,
Staruszkowie powracający do Umarłej Klasy szkolnej,
Dzieci zamknięte w ławkach szkolnych jak uwięzione,
Kloszardzi, Żydzi Wieczni Tułacze.
Ludzie zrośnięci ze swymi przedmiotami,
ze stołem,
z krzesłem,
z drzwiami,
z oknem,
ze śmiercią,
ze swoją kochanką.
Wykolejeńcy, wisielcy, kaci, prostytutki, cała, jak to nazywam,
świta świętego François Villona,
Żołnierze idący na front,
moja rodzina, moja matka, ojciec, krewni...
Czasami wpadałem w złość i wtedy stawałem się okrutnym Sędzią,
przybijałem gwoździami, przywiązywałem sznurami, ręce zastępowałem
drewnianymi, surowymi deskami,
wykrzywiałem twarze, robiłem z nich "pierogi" i "naleśniki"
bez śladu myśli
i uczucia.
Brałem odwet.
Było to również oskarżenie.

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 40-41.

Dalej już nic...

- Od tamtego czasu
ż y c i e
wtargnęło do
mojego Biednego
Pokoiku Wyobraźni.
I zaczęło się rządzić.
Jakby chciało się
zemścić za moją
Zuchwałość
korzystania
Z jego odpadków,
i nędznych resztek,
a nie z jego
dumnej pełni.
Gotowało mi
porażki i klęski.
Życiowe.
Zrozpaczony kryłem
się po kątach
mego Biednego
Pokoiku.
DALEJ JUŻ NIC!
Krzyczałem.
Przeklinałem
O B R A Z, któremu
tak długo powierzałem
siebie samego.
Powziąłem szaloną
decyzję, aby
z niego wyjść.
Definitywnie.
Nie była to ucieczka.
Raczej dumne
opuszczenie
uprzywilejowanego
miejsca.
Przyznanie się do
klęski.
Pociągała mnie
ta rola klauna.
Tak, jak to było
zawsze i jest
w moim Teatrze,
tej Budzie Jarmarcznej.
Przedstawienie się
skończyło.
Wszyscy wyszli.
A u wejścia
stoi stary Pierrot
z rozmazaną
łzami twarzą
i czeka na swoją
Kolombinę,
która już dawno
poszła do swego
biednego hoteliku.
DALEJ JUŻ NIC!

 

"W tym obrazie muszę pozostać [Z tego obrazu już nie wyjdę]", 1988, własność Spadkobierczynie Artysty

 "W tym obrazie muszę pozostać [Z tego obrazu już nie wyjdę]", 1988, własność Spadkobierczynie Artysty

I aby prawidłowo
zakończyć ten
T E A T R  Ż Y C I A:
epilog,
ostatni obraz:
"W NIM JUŻ
ZOSTANĘ".
Bo przecież
Obraz musi zwyciężyć.

 

 

 

Tadeusz Kantor, "Komentarze intymne", 1986-88, maszynopis Archiwum Cricoteki, s. 42-43.

Wybrana bibliografia

-  Wiesław Borowski, "Tadeusz Kantor", Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1982;

-  Tadeusz Kantor, "La mia opera, il mio viaggio. Commento intimo", Federico Motta Editore,  Mediolan 1991;

-  Tadeusz Kantor, "Ma creation, mon voyage. Commentaires intimes", Editions Plume, Paryż 1991;

-  "Tadeusz Kantor. Malarstwo i rzeźba", Katalog wystawy, red. Zofia Gołubiew, Muzeum Narodowe w Krakowie, Kraków 1991;

-  "W cieniu krzesła. Malarstwo i sztuka przedmiotu Tadeusza Kantora", materiały z sesji zorganizowanej przez Instytut Historii Sztuki UJ oraz Fundację im. Tadeusza Kantora, 14-15 VI 1996, red. Tomasz Gryglewicz, Universitas, Kraków 1997;

-  Krzysztof Pleśniarowicz, "Kantor. Artysta końca wieku", Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1997;

-  Krzysztof Pleśniarowicz, "Metamorfozy. Teksty o latach 1938 - 1974", Cricoteka, Wydawnictwo Naukowe, Kraków 2000;

-  Zofia Gołubiew, "Mam Wam coś do powiedzenia. Tadeusz Kantor - autoportrety", Katalog wystawy, Muzeum Narodowe w Krakowie, Kraków 2000;

-  "Tadeusz Kantor. Kolekcja 'A' ", redakcja i opracowanie Anna Halczak, Galeria Sztuki w Legnicy, Cricoteka, Kraków 2003;

-  "Tadeusz Kantor. Zbiory publiczne", redakcja i opracowanie Anna Halczak, Cricoteka, Kraków 2003;

 

- Małgorzata Paluch-Cybulska, "Pejzaż w twórczości malarskiej i rysunkowej Tadeusza Kantora", Cricoteka, Kraków 2005;

 

- "Tadeusz Kantor. Interior imaginacji", katalog wystawy w języku polskim, Narodowa Galeria Sztuki Zachęta, Warszawa, 16 IV - 12 VI 2005; Zachęta, Cricoteka, Warszawa 2005;

 

- Małgorzata Paluch – Cybulska, "Tadeusz Kantor. Scenografie dla 'teatrów oficjalnych' ", Cricoteka, Kraków 2006;   

 

Wybór: Małgorzata Paluch-Cybulska

0
    Twój koszyk
    Twój koszyk jest pustyPowrót do sklepu